The Crown - kadr z serialu
The Crown - wywiad z obsada 5. sezonu
fot: fot. materialy prasowe Netflix

"The Crown": serialowa Rodzina Królewska w rozmowie z RadioZET.pl

Michał Kaczoń
Michał Kaczoń Redaktor Radia Zet
10.11.2022 18:22

Aktorzy 5. sezonu „The Crown” opowiadają nam o pracy na planie hitu Netflixa, znaczeniu pogrzebu Królowej dla prac nad serialem oraz o tym, w jaki sposób pracowali nad uchwyceniem odpowiednich manieryzmów swoich postaci.

„The Crown” to jeden z największych hitów platformy streamingowej Netflix. Opowieść o losach brytyjskiej rodziny królewskiej od czasu objęcia tronu przez królową Elżbietę II, wciąż rozpala wyobraźnie widzów na całym świecie. O tym, dlaczego losy Brytyjczyków tak intrygują ludzi na całym świecie porozmawialiśmy z obsadą serialu: Imeldą Staunton (Królowa Elżbieta), Jonathanem Prycem (książę Filip), Lesley Manville (księżniczka Małgorzata), Elizabeth Debicki (księżna Diana), Dominiciem Westem (książę Filip) oraz Jonnym Lee Millerem, który zagrał premiera Johna Majora.

W samej Europie jest dwanaście rodzin królewskich. Co waszym zdaniem sprawia, że to jednak właśnie temat brytyjskiej rodziny królewskiej tak bardzo rozpala wyobraźnię filmowców przez lata?

Jonny Lee Miller, „John Major”: Bo są najlepszą z nich (śmiech).

Dominic West, „ksiązę Filip”: I mają najlepsze ciuchy (śmiech).

Jonathan Pryce, „książę Karol”: A tak na poważnie to myślę, że wynika to z tego, jak często ludzie widzą rodzinę królewską w telewizji oraz z jaką pompą i finezją prezentują się oni społeczeństwu. Inne rodziny królewskie nie prowadzą takiego rodzaju życia. To normalni ludzie, którzy mają normalne zawody, jeżdżą transportem publicznym. A pracą brytyjskiej rodziny królewskiej jest właśnie to – bycie rodziną królewską. To rola reprezentacyjna. Rodzi to pewien rodzaj tajemnicy, którą ludzie chcieliby odkryć. Chcieliby dowiedzieć się, kto kryje się za tymi strojami/kostiumami i teatralnymi zachowaniami, wynikającymi z etykiety. To właśnie tajemniczość brytyjskiej rodziny królewskiej nas przyciąga.

Dominic West, „książę Filip”: Świetnie było to widać podczas pogrzebu królowej. Nigdzie na świecie nikt nie robi takiego teatru. Wiecie – te kostiumy, samochody, kondukt pogrzebowy, cała otoczka. Nigdzie nie robi się tego w taki sposób.

Czy myślicie, że śmierć królowej wpłynie na to, w jaki sposób postrzegana będzie wasza praca i sam serial?

Jonathan Pryce, „książę Karol”: Na pewno. Już teraz było widać, że zainteresowanie poprzednimi sezonami wzrosło o ponad 500%. Sądzę też, że ludzie będą mieć jakieś poczucie komfortu, mogąc zobaczyć ponownie jakieś wcielenie królowej na ekranie.

Imelda Staunton, „królowa Elżbieta”: Myśląc o pogrzebie królowej, przed oczami stają mi te tłumy ludzi, którzy wyszli na ulice, aby ją pożegnać. Czuli do niej ogromny respekt za to, że dotrzymała obietnicy, by nieprzerwanie sprawować pieczę nad dobrobytem kraju. Królowa wzięła na siebie dużą odpowiedzialność, która spadła na nią w tak młodym wieku, ale zawsze starała się trzymać wszystko w ryzach i dobrze wykonywać swoje zadanie. Wydaje mi się, że to właśnie dlatego ludzie tak podziwiali królową, bo mogli na niej polegać. Mówi się „kochali” Królową, ale moim zdaniem to jest raczej właśnie „podziw”, „szacunek”. Ona po prostu niestrudzenie wykonywała swoją pracę, niezależnie co działo się wokół, zawsze była na stanowisku. Ponieważ królowa bardzo lubiła konie, przychodzi mi do głowy analogia, że tak jak konie mają zasłony oczu, by patrzeć tylko do przodu, tak ona wykonywała tylko swoją pracę i nie zerkała na boki.

Jonathan Pryce, „książę Karol”: Sądzę, że reakcja ludzi po śmieci królowej pokazała, że „to właśnie osoba, za którą chcemy podążać”. Jak gdyby ludzie mówili w ten sposób, że „to osoba, którą szanujemy za rządzenie naszym krajem”. Nie to, co z panią premiera, której nazwiska nie pamiętam, bo była na stanowisku przez tydzień.

Byłem zaskoczony, jak wiele dowiedziałem się o historycznych wydarzeniach z seansu „The Crown”. Nawet o rzeczach, które wydawały się dobrze znane, bo dobrze udokumentowane. Czy Wy też mieliście poczucie, że czegoś nauczyliście się, tworząc ten serial?

Jonathan Pryce, „książę Karol”: „The Crown” to dla mnie przede wszystkim świetne przypomnienie tego, co działo się wokół mnie w trakcie mojego życia. Gdy królowa Elżbieta objęła tron w 1952 roku, co stanowiło kanwę dla akcji pierwszego sezonu, miałem zaledwie sześć lat, a części z nas nawet nie było wtedy na świecie (śmiech). Nowy sezon rozgrywa się w latach 90. i to też było dla mnie świetne wspomnienie, co wtedy robiliśmy.

Tym, co imponuje mi w pracy przy „The Crown” to fakt, jak bardzo wszystko zostało zbadane i udokumentowane. Dział researchu przeczytał każdy wywiad, newsa i obejrzał wszystkie materiały archiwalne dotyczące rodziny królewskiej, więc zebrał ogromną wiedzę. Kiedy miałeś więc jakiekolwiek pytanie, związane z twoją postacią, mogłeś uzyskać szybką odpowiedź. 

Leslie Manville, „księżniczka Małgorzata”: To, co dla mnie jest tak ciekawe w „The Crown” to fakt, że możemy niejako zignorować prawdziwe wydarzenia – te są przecież doskonale udokumentowane – tu bardziej chodzi o to, co nasi bohaterowie czują i myślą. O odkrycie tych elementów, których nie widać na ekranie telewizorów w trakcie transmisji wydarzeń, ustawienie tych wydarzeń w kontekście i pokazanie, co w tamtym momencie działo się z naszymi bohaterami. To, co jest świetne w scenariusza Petera to właśnie fakt, że on zdaje się przykładać mikroskop do emocji bohaterów i badać ich reakcje właśnie w kontekście tych wydarzeń. Każdy z nich znajduje się w konkretnym miejscu swojego życia i boryka się z własnymi problemami, ukrytymi jednak pod zasłoną oficjalnego sposobu zachowania. Dzięki naszym scenariuszom możemy spojrzeć za tę pierwszą warstwę i spróbować zrozumieć personalne i prywatne opowieści. Nadać im większego człowieczeństwa.

Jonny Lee Miller, „John Major”: Z perspektywy outsidera i fana serialu, mogę powiedzieć, że to, co Peter robi najlepiej to właśnie empatyczne spojrzenie na swoich bohaterów i odpowiednie oddanie ich rozterek na ekranie. Morgan robi to z niezwykłym wyczuciem i klasą. Sądzę, że to jeden z głównych powodów, dla których ludzie tak chętnie oglądają ten serial. Tak jak wspomniała Leslie, chodzi o to humanizowanie bohaterów i próba zrozumienia tego, jak się czuli z tym, w czym przyszło im brać udział. 

Czy praca nad serialem zmieniła waszą percepcję postrzegania rodziny królewskiej? 

Jonathan Pryce, „książę Karol”: Nie. Mam wrażenie, że raczej wzmocniło to, co już wiedziałem o niej wcześniej. Myślę jednak, że nieco zmieniło się moje postrzeganie tego, kim książę Filip mógł być za zamkniętymi drzwiami, gdy spojrzy się na niego spoza tego, co czytamy w wiadomościach. Przez większość swojego życia miał „złą prasę”, która przedstawiała go jako naburmuszonego, antagonistyczni nastawionego mężczyznę, który mówił wszystkie złe rzeczy. W szczególności w kontekście kolonii.

Elizabeth Debicki, „księżna Diana”: Byłam zdenerwowana i podekscytowana równocześnie, przyjmując rolę Diany. Sądzę, że granie tej roli to przepiękny taniec między różnymi elementami, różnymi oczekiwaniami. To moja interpretacja tego, co o Dianie chciał powiedzieć Peter Morgan. Czyli niejako interpretacja interpretacji. Równocześnie księżna Walii była osobą publiczną, na temat której istnieje konkretna opinia społeczna. Życie Diany wyryte jest w zbiorowej pamięci, a ludzie mają związane z nią żywe wspomnienia. Musimy więc pamiętać, by zostawić miejsce także na te elementy. To wymagający proces, ale też niezwykle nagradzający.

Jonny Lee Miller, „John Major”: Mam wrażenie, że kiedy grasz jakąś postać, próbujesz się w niej zakochać. To zawsze fascynująca podróż. Jest ona szczególnie ciekawa, jak w tym wypadku, gdy chodzi o kogoś, kto był tak bardzo niezrozumiany. W moim wypadku była to próba znalezienia jakichś cech wspólnych, po tym jak obejrzałem już wszystkie wywiady i przeczytałem wszystkie możliwe źródła. Sporo rzeczy mnie zaskoczyło. Wychowałem się w lewicowej rodzinie, więc już od najmłodszych lat miałem wrażenie, że wiem, kim był John Major. Za mojej młodości obrywało mu się za wiele rzeczy. Im więcej jednak zacząłem o nim teraz czytać, tym bardziej zacząłem go lubić. Okazało się, że wychowaliśmy się w podobnym miejscu. John pochodzi z Worcerster Park, ja z Kingston. Obaj chodziliśmy do tej samej szkoły podstawowej. Obaj mieliśmy rodziców, którzy pracowali w teatrze. Nagle zacząłem znajdywać wiele cech wspólnych. Im więcej się dowiadywałem o jego życiu, tym bardziej rósł mój respekt w jego kierunku. 

Elizabeth, co najbardziej, poza scenariuszem, wpłynęło na twoje podejście do tej roli i znalezienie „twojej” Diany?

Elizabeth Debicki, „księżna Diana”: Najbardziej pomocne dla mnie była możliwość zgłębienia pokaźnego archiwum materiałów, które znaleźliśmy na temat rodziny królewskiej. Jako aktorce, najbardziej zależało mi na uchwyceniu małych momentów, konkretnych manieryzmów i drobnych sposobów zachowań, na których mogłam zbudować tę postać. Sposób w jaki ktoś otwiera drzwi, wsiada do samochodu i porusza ciałem. Wiele, wiele godzin spędziłam z coachem ruchowym, z którym pracowaliśmy nad językiem ciała i tym, co kryje się za tymi gestami. To dla mnie fascynujące, jak wiele fizycznej pracy trzeba w to włożyć i jak technicznie można do tego podejść. W moim wypadku bardzo ważna była także współpraca z działem kostiumów. Długo rozmawiałam z kostiumografami na temat wyborów dotyczących kostiumów, ale w głęboko psychologiczny sposób. Prowadziliśmy dyskusje na temat tego, w jaki sposób ubiór informuje nas o sposobie myślenia bohatera. Moim zdaniem tym, co uczyniło z księżnej Diany taką ikonę i osobę, którą tak powszechnie szanowano, jest fakt, że nauczyła się ona wykorzystywać modę i swoją sylwetkę, by powiedzieć o sobie coś, czego nie mogła wypowiedzieć słowami. Bardzo duży nacisk położyliśmy też na to, by pokazać, w jaki sposób Diana nosi swoje stroje, jak się w nich zachowuje. Chcieliśmy tez pokazać te momenty, w których walczy i te, w których musi nauczyć się, w jaki sposób odpuszczać. 

Wydaje mi się, że tym, co przyciąga ludzi i sprawia, że stała się taką ikoną jest też fakt, że włączyła strefę prywatną do tej publicznej sfery. To, co robiła, było bardzo nie-królewskiej. To był rodzaj transgresji i próba przejęcia kontroli nad narracją własnego życia. Równocześnie tym, co sprawiło mi wiele satysfakcji, była próba zrozumienia tego, kim jest Diana w swojej najbardziej ludzkiej, surowej postaci. Próba dokopania się do jej najbardziej prywatnej strefy.

Imelda Staunton, „królowa Elżbieta”: Mój proces wyglądał bardzo podobnie. W moim wypadku największy nacisk położyliśmy jednak na to, by pokazać królową, jako pewnego rodzaju stałą. Ona wie kim jest i co jest od niej wymagane. Może właśnie dlatego ludzie myślą, że ją tak dobrze znają – bo doskonale wiedzą, w jaki sposób się zachowa. Pamiętam też, że tym, co najbardziej podobało mi się w mojej pracy nad tą rolą, było uchwycenie jej specyficznego sposobu witania się z ludźmi. Jej uścisk dłoni, który jest bardzo szczodry, zapraszający. Bardzo specyficzny i szczególny. Na przykład Trump w ten sposób nie przyciąga ludzi, gdy ściska im dłoń.

Leslie, jak pracowało się z Timothym Daltonem?

Leslie Manville, „księżniczka Małgorzata”: Timothy Dalton pojawia się w czwartym odcinku i gra Petera Townsenda, który był wielką niespełnioną miłością księżnej Małgorzaty. Świetnie pracowało nam się razem, gdy przygotowywaliśmy się do naszej sceny tanecznej. To bardzo słodki moment, w którym mogłam wejść w buty bardziej dynamicznej, skoczne, pełnej pasji i lubiącej zabawę Małgorzaty. Ta scena celowo kontrastuje z jej zachowaniem w reszcie sezonu. Ten moment to również świetne narzędzie narracyjne, wymyślone przez scenarzystę Petera Morgana. Ta jedna scena mówi nam bardzo dużo o rozterkach Małgorzaty. Z moich przygotowań do roli i z tego, co napisał Peter Morgan, dowiedziałam się, że to był znaczący moment w jej życiu. Chwila, w której musiała poradzić sobie z wejściem w starszą fazę swojego życia i pogodzić z tym, jak będzie ono teraz wyglądać. Było to dla niej szczególnie trudne, bo wciąż czuła się młodo – nadal była pełna glamouru i życia. Wciąż przyciągała wzrok na salonach, a jej stylizacje uznawane były za ikonicznie. Równocześnie w prywatnym życiu czuła się już bardzo osamotniona. Przez pokazanie jej znów z Peterem Townsendem – w scenie radosnego tańca – mogliśmy pokazać migawkę tego, jak jej życie mogłoby wyglądać, gdyby podjęła inne wybory. Ta scena jest bardzo silna emocjonalnie. Proste gesty oddają tu bardzo dużo treści i mają wielkie znaczenie. Emocje wyrażane przez ruch, to coś nad czym długo pracowaliśmy z Timothym w trakcie prac nad tą sekwencją.

Dominic, miałeś szansę zagrać u boku swojego syna, który wciela się w rolę księcia Williama. Jak wspominasz tę współpracę? Co dało wam to, że jesteście ze sobą tak blisko?

Dominic West, „książę Karol”: To było wspaniałe doświadczenie. Nigdy wcześniej nie grał, bo z powodu pandemii nie mógł wystąpić w żadnym szkolnym przedstawieniu. Więc to był pierwszy raz, gdy miałem szansę zobaczyć, jak radzi sobie na planie. Kiedy więc zobaczyłem go w pracy, byłem pozytywnie zaskoczony. Ma w sobie wspaniałą niewinność, od której trudno oderwać wzrok. Na dodatek mieliśmy już naturalną chemię, co znacznie nam pomogło. Tym, co mnie zaskoczyło najbardziej, były emocjonalne sceny. Takie, w których musieliśmy przerobić trudne emocje. To sprawiało mi pewną trudność, bo jako ojciec nie chciałem wprowadzać go w taki stan. Jako aktor wiedziałem jednak, że tego wymaga scena. Moja głowa była więc jakby rozbita na pół. Niby wiedziałem, że gramy, wykonujemy pracę, ale równocześnie myślałem o tym, że jako ojciec jestem lekko zmartwiony tą sytuacją. A równocześnie o tym, jak dumny jestem z syna, że idzie mu tak dobrze. Może nie widać tego na ekranie, ale wiem, że naprawdę kochał tę robotę (śmiech).

Elizabeth Debicki, „księżna Diana”: Pamiętam twoją minę, gdy mogłeś zobaczyć syna po raz pierwszy na ekranie. Wyglądało to jakbyś obejmował wręcz ekran, tak byłeś dumny. Pamiętam też, że przestałam wtedy czuć presję grania swojej postaci, bo właśnie zobaczyłam prawdziwą gwiazdę serialu. Dodam, że mi również świetnie pracowało się z Senanem Westem i Willem Powellem, którzy wcielają się w Williama i Harry’ego. To młodzi aktorzy na początku swojej kariery. Są niezwykle „świeży”, entuzjastyczni, niezwykle hojni w swoich wyborach aktorskich, a do tego zwyczajnie mili w prawdziwym życiu. Wszystkie dzieci na planie emanowały świetną energią. Czuło się bijące od nich zamiłowanie do pracy aktorskiej, które zna każdy z nas, gdy zaczyna swoją karierę. Wiele razy dziękowałam ekipie od castingu, że tak doskonale dobrała wszystkich dziecięcych aktorów, naprawdę świetnie mi się z nimi grało. Kiedy nie miałam z nimi scen, bardzo mi ich brakowało.

*Piąty sezon serialu „The Crown” dostępny jest na platformie Netflix już od środy 9 listopada.

Michał Kaczoń
Michał Kaczoń

Dziennikarz kulturalny i fan popkultury w różnych jej odmianach. Wielbiciel festiwali filmowych i muzycznych, których jest częstym i chętnym uczestnikiem. Salę kinową traktuje czasem jak drugi dom. 

Adres e-mail: michal.kaczon@eurozet.pl