Simon Rex o pracy nad filmem "Red Rocket": Musiałem nagi chować się przed policją [WYWIAD]
"Red Rocket" Seana Bakera wchodzi do polskich kin w piątek 11 marca. Amerykańska produkcja została nagrodzona Independent Spirit Awards dla Najlepszego Aktora - Simona Rexa. Mieliśmy możliwość porozmawiać z aktorem kilka dni po historycznej wygranej. Co Rex powiedział nam o pracy z Seanem Bakerem i przygotowaniach do projektu? Z jakim twórcą chciałby teraz najbardziej współpracować? Sprawdziliśmy.
"Red Rocket" Seana Bakera zadebiutowało podczas zeszłorocznego festiwalu filmowego w Cannes. Chociaż produkcja reżysera "Mandarynki" i "The Florida Project" nie dostała żadnej nagrody w Cannes, to trafiła na wiele list najlepszych filmów festiwalu, przygotowywanych przez dziennikarzy z całego świata. Opowieść o byłym gwiazdorze porno, który powraca do rodzinnego Teksasu, by tam wrócić do żony, a następnie podążyć za nową okazją i być może z powrotem wrócić na szczyt, urzeka bezkompromisowym stylem, doskonałym aktorstwem oraz nietuzinkowymi wyborami muzycznymi. Z odtwórcą głównej roli - Simonem Rexem, rozmawialiśmy niedługo po jego wygranej na Indepdent Spirit Awards.
Michał Kaczoń, Radio ZET: Wspominałeś, że gdy dowiedziałeś się, że dostałeś rolę w filmie, miałeś jedynie trzy dni, żeby przetransportować się do Teksasu. Jakie myśli przechodziły przez twoją głowę w trakcie tej podróży?
Simon Rex: Przede wszystkim byłem w szoku, że jadę na plan filmu Seana Bakera. Poza tym starałem się zbytnio nie myśleć o niczym innym, tylko zapamiętać jak najwięcej kwestii (śmiech). To było trudne zadanie, bo rzeczywiście miałem tylko trzy dni przed wejściem na plan. Także odciąłem się od wszystkich social mediów, wyłączyłem telefon i skupiłem się tylko na zapamiętywaniu. W kółko czytałem scenariusz i starałem się zapamiętać jak najwięcej.
Akcja “Red Rocket” rozgrywa się w Teksasie. Co Twoim zdaniem ten stan dał tej historii? Czy sądzisz, że ta historia miałaby inny wydźwięk, gdyby rozgrywała się powiedzmy w Illinois czy Karolinie Północnej?
Myślę, że to pytanie bardziej do Seana niż do mnie. Pamiętam jednak, że dużo rozmawialiśmy na ten temat. Sean zjeździł Stany w poszukiwaniu idealnego miejsca dla tej historii. Tło w postaci dźwigów naftowych i wykopek wydały mu się idealnym miejscem dla osadzenia tej historii. Przywodzą na myśl konkretne skojarzenia: pieniądze, kapitalizm, “american dream”. Zdecydowanie można traktować je metaforycznie. Uważam więc, że ten film, będący opowieścią o “amerykańskim cwaniaczku”, czy wręcz “American Hustler”, nie miałby tak silnego wydźwięku, gdyby osadzić go dzieś indziej. Teksas pod pewnymi względami to w końcu “najbardziej amerykański stan”. Także tak – ten stan jest zdecydowanie mocno wpisany w tę historię.
Wspomniałeś, że jesteś fanem filmów Seana Bakera. Co Twoim zdaniem jest w nich tak szczególnego, że wywołują tak silną reakcję publiczności?
Myślę, że to jest wypadkowa kilku czynników. Przede wszystkim Sean ma niezwykłą umiejętność grania z amatorami i naturszczykami, którzy często pochodzą właśnie z miejsca, w którym kręci swoje filmy. Na dodatek śwadomie decyduje się kręcić je w miejscach, które rzadko możemy oglądać w taki sposób na ekranie. Chodzi mi o to, że zwykle oglądamy San Francisco, Nowy Jork, Chicago czy Los Angeles. Sean zaś zabiera nas w miejsca, które nie są aż tak ograne, "opatrzone". Jasne, “Mandarynka” rozgrywa się w LA, ale to miasto pokazane jest z zupełnie innej strony niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. W jego kinie podoba mi się właśnie to, że jeździ on do takich nieopatrzonych, może bardziej zapomnianych i powiedzmy “szemranych” części Ameryki. Takich, w których nikt inny nie pomyślałby, żeby nakręcić film. Oba te czynniki sprawiają, że Sean ma bardzo charakterystyczny styl i konretny filmowy głos.
Mickey jest niezwykle skomplikowaną postacią – nie można go też nazwać “bohaterem pozytywnym”. Ty jednak grasz go z ogromną dozą luzu, humoru i zrozumienia, choć w niektórych wywiadach zdradzasz, że nie do końca zgadzasz się jego działaniami. Co byś powiedział zatem osobom, które gloryfikują go jako postać?
Zacznę od tego, że swietnie grało mi się tę postać, bo sam znam takich ludzi. Wielu z nich poznałem mieszkając w LA. Mam zresztą wrażenie, że tak naprawdę każdy z nas zna kogoś takiego jak Mickey Saber. Jest naszym kolegą, kimś z rodziny albo osobą, z którą się kiedyś umawialiśmy. W Stanach jest mnóstwo ludzi, którzy zachowują się tak, jak on. Ludzi, którzy każdą sytuację grają zawsze pod siebie. Mówią dużo i snują ogromne plany, nie słuchając przy tym innych. Mają swoistą manię wielkości. W kółko opowiadają tylko o tym, co zrobili i czego jeszcze nie zrobią. Przebywanie z nimi bywa męczące. Świetnie się gra taką postać, ale gorzej jest z nią być na co dzień. Uważam zresztą, że my tym filmem nie popieramy takiego zachowania.
Jak wspomniałeś, taki bohater potrafi być męczący. Chciałem w związku z tym zapytać, co dla Ciebie było największym wyzwaniem podczas pracy nad tym filmem?
Myślę, że od strony aktorskiej najtrudniejsza była scena rozmowy z żoną, gdy Mickey podejmuje decyzję i konfrontuje się z nią w sprawie przyszłości. To był moment inny niż wszystkie - Mickey pokazał inną, bardziej wrażliwą i spokojną twarz. To niezwykle emocjonalny moment, w którym bohater po raz pierwszy w zasadzie wystawiony jest na ciosy z zewnątrz. To też bardzo stonowany moment, w którym wiesz, że albo zaraz z kimś zerwiesz albo ktoś zerwie z tobą. Ta scena była dla mnie pod tym względem najtrudniejsza, bo jest tak różna od tego, jak Mickey zachowuje się przez resztę obrazu – wypowiada tysiąc słów na minutę, rzuca żarcikami, gwiazdorzy. A tutaj, po raz pierwszy musi się, k**wa, zamknąć i po prostu słuchać. Więc to było bardzo ciekawe zadanie aktorskie – wreszcie móc pokazać tak inną twarz tego bohatera.
Jeśli zaś chodzi o fizyczne wyzwanie, to bardzo wiele pracy musieliśmy włożyć w sekwencję, w której biegam nago po ulicy. Kręciliśmy to totalnie po partyzancku, nie mieliśmy żadnych zezwoleń, musieliśmy się kryć przed sąsiadami i policją. To było bardzo stresujące, ale i ekscytujące zarazem. Myślę jednak, ze to napięcie czuś na ekranie i to uczyniło tę scenę mocniejszą. Pomogło też uczynić ten film tym, czym jest. Cały proces kręcenia był wymagający i napięty, ale tę scenę zapamiętałem jako tę, która wywoływała najwięcej emocji.
Tak, zdecydowanie czuć te emocje na ekranie. Ten stres niejako uwzniośla ten moment. Także jeszcze raz szczerze gratuluję tej roli. Mam zresztą wrażenie, że występ w tym filmie otworzył ci na nowo drzwi do kariery. Zanim przejdę do twoich kolejnych projektów, chciałbym, żebyśmy zagrali w takie: zamanifestowanie swojej przyszłości. Chciałbym w związku z tym zapytać cię: gdybyś mógł wybrać dowolnego reżysera w historii, z którym chciałbyś wpsółpracować, to kto by to był i dlaczego?
Oczywiście mogę powiedzieć, ze marzę, żeby wystąpić u Quentina Tarantino czy Martina Scorsese, co oczywiście jest prawdą. Ale szczerze mówiąc myślę, ze piękną sytuacją byłoby, gdybym mógł współpracować z Gusem Van Santem. Bo to on zapoczątkował moją karierę aktorską. Dwadzieścia pięć lat temu Gus zobaczył mnie w programie MTV i zaprosił mnie na przesłuchanie do “Buntownika bez powodu”. Byłem wtedy totalnie nieopierzony, nigdy wcześniej nie grałem. Przesłuchanie nie poszło mi więc najlepiej. Pamiętam, że Gus podszedł do mnie wtedy, mówiąc, że jeszcze nie jestem gotowy, ale żebym poszedł na lekcje aktorstwa. Także gdyby udało się teraz, po 25 latach, zagrać w jednym z jego projektów, uważam, że byłaby to wspaniałe doświadczenie – móc zagrać w filmie kogoś, dzięki komu tak naprawdę zostałem aktorem.
Idąc dalej tym tropem — gdybyś miał szansę wystąpić w remake’u dowolnego filmu w historii, to w jakim filmie i jaką rolę chciałbyś zagrać?
To ciekawe pytanie, bo szczerze mówiąc, mam wrażenie, że nie chciałbym wystąpić w remake’u żadnego filmu. Mam wrażenie, że może to być zabójstwo kariery. W sensie - jeśli podejmujesz się remake’u jakiegoś klasycznego filmu, nie zawsze jest to rozsądna ścieżka działania, bo zrobić coś, co przebije oryginał, jest niezwykle trudno. To tak rzadkie, że remake jest lepszy od oryginału. Nie wiem czy kiedykolwiek to tak naprawdę się udało. To pewnie dlatego, że ludzie widzą pewne filmy w bardzo konkretny sposób, mają bardzo konkretne oczekiwania. Mam wrażenie, że rzadko się więc zdarza, że remake wyjdzie lepiej. Także uważam, że trzeba z tym bardzo uważać, bo to może być zły krok dla twojej kariery. Gdybym jednak musiał koniecznie coś wybrać to myślę, że… hmmm… nie chcę powiedzieć, że zrobiłbym jakąś komedię, w której grał Bill Murray, bo wiem, że nie zrobiłbym tego lepiej. Kurde, no to jest trudne pytanie. Może, jakbym już był przypatry do muru, to powiedziałbym, że chciałbym zagrać w remake’u “Indiany Jonesa” i być takim bad-assem? Z drugiej strony już mam z tył głowy, że ludzie by powiedzieli: “Stary, ssiesz pałę. Nie jesteś Harrisonem Fordem, ok?” (śmiech).
OK, to teraz luźniejsze pytanie - czy byłeś fanem N’Sync czy Backstreet Boys? Czy może w ogóle nie kręciły cię boysbandy?
Szczerze mówiąc to nigdy nie byłem za bardzo fanem boysbandów, choć rzeczywiście doceniam jak bardzo skoczne i rytmiczne mają piosenki. Ale nie powiem ci, że kupowałem ich albumy czy byłem fanem. Doceniam muzykę pop i to jak wielkimi gwiazdami się stali, ale nie jest to typ muzyki, który lubię najbardziej. To powiedziawszy, po pracy nad “Red Rocket” nauczyłem się jeszcze bardziej doceniać “Bye Bye Bye” i to jak wpada w ucho, i jak świetnie działa w naszym filmie. Sam nawet łapię się na tym, że często nucę ją sobie w głowie.
No właśnie - mam wrażenie, że dzięki Seanowi “Bye Bye Bye” mogliśmy usłyszeć i zobaczyć w nowym świetle. Czy jest jakaś piosenka, którą chciałbyś, żeby została w podobny sposób zrewitalizowana?
Nie wiem dlaczego, ale do głowy przyszedł mi Huey Lewis i w ogóle muzyka z lat 80. Oczywiście jego utwory są bardzo związane z “Powrotem do przyszłości”. Ogólnie jestem fanem dance hallu z lat 80., ale jeśli chodzi o mainstremowe piosenki, które mogłyby wybrzmieć podobnie jak “Bye Bye Bye”? Może “Tarzan Boy” Baltimora? Z tym “Oh Oh Oh” (Simon zaczyna nucić). Kurde, totalnie nie potrafię tego zaśpiewać (śmiech). Z jakiegoś powodu sądzę, że ten utwór mógłby świetnie wybrzmieć w jakimś filmie. A właśnie – dopowiadając do twojego poprzedniego pytania – mógłbym też zagrać w jakiejś współczesnej wersji “Tarzana”. To byłoby ciekawe wyzwanie.
OK, teraz możemy przejść do twoich następnych projektów. Co możesz mi powiedzieć o trzech filmach, które już wkrótce będziemy mogli zobaczyć?
Ostatnio skończyłem zdjęcia do filmu "National Anthem", w którym gram handlarza artefaktami rdzennych mieszkańców Ameryki u boku Sydney Sweeney i Paula Waltera Hausera. W obsadzie jest też Eric Dane, a ja mogę występiwać w ciuchach rodem z westernów i jestem takim typem spod ciemnej gwiazdy, który próbuje dorobić się na szemranych interesach. Poza tym niedawno skończyłem pracę nad filmem "Down Low", gdzie gram ćpuna i męską prostytutkę. To bardzo zabawny film - czarna komedia - a ja występuje u boku Lucasa Gage'a i Zachary'ego Quinto. Świetnie się bawiliśmy. Mam też małą rolę w filmie Mack & Rita, gdzie gram szamana, który próbuje naciągać ludzi, ale nagle orientuje się, że posiada prawdziwe moce. Miałem kilka scen z Diane Keaton i to była wielka przyjemność.
Na koniec chciałem jeszcze zapytać jakiej rady udzieliłbyś młodym, początkującym aktorom? Albo coś, co sam chciałbyś usłyszeć, kiedy zaczynałeś karierę?
Nie chcę brzmić jak najklejka na samochód, ale myślę, że najepszą radę jest, żeby po prostu być sobą. Nikt inny nie potrafi być tobą, poza tobą samym. I jeśli będziesz dobry do jakiejś roli, to ją dostaniesz właśnie ze względu na ciebie. No i zdecydowanie powiedziałbym, że nie bój się odrzucenia. Ten biznes to w 99% odmowy. Nie może cię to przytłaczać. A jeśli nie jesteś na to gotowy, to może nie jest to zawód dla ciebie? No i ostatnie, w sumie najważniejsze: nie chciej tego za wszelką cenę. W sensie – w życiu czasami zdarza się tak, że im mniej ci na czymś zależy, tym szybciej to przyjdzie. Pamiętam, jak grałem w kosza w liceum i trener zawsze mi mówił: "Odpuść. Niech gra przyjdzie do ciebie". Po latach zrozumiałem o co mu chodziło – po prostu czasami warto odpuszczać. I wtedy efekty same mogą przyjść. Takie byłyby moje rady.
Film "Red Rocket" w polskich kinach już od 11 marca.
Czytaj także: Najciekawsze filmy z Cannes 2021, które zobaczymy w polskich kinach [LISTA i omówienie]
RadioZET.pl