"Nie czas umierać". Recenzja najnowszego Bonda - czy warto pójść do kina?
Nie czas umierać - kadr z filmu
Kadr z filmu "Nie czas umierać"
fot: materiały prasowe Forum Film
BOND. JAMES BOND

"Nie czas umierać", czyli pożegnanie Daniela Craiga z rolą Bonda

Michał Kaczoń
Michał Kaczoń Redaktor Radia Zet
30.09.2021 17:49

Bond. James Bond. To jedna z najbardziej elektryzujących postaci popkultury. Stworzona przez brytyjskiego pisarza Iana Fleminga w 1953 roku na łamach powieści „Casino Royale”, przez lata przeżyła już wiele różnorodnych żywotów i wielokrotnie zmieniała twarz. W piątek 1 października do kin wchodzi najnowsza, 25. filmowa odsłona przygód słynnego agenta 007. Już teraz wiemy, że będzie to pożegnanie Daniela Craiga z rolą słynnego Agenta Jej Królewskiej Mości. Czy „Nie czas umierać” to godne zwieńczenie historii z udziałem tego brytyjskiego aktora?

Gdy w 2005 roku Daniel Craig po raz pierwszy zagrał Jamesa Bonda, nie było wiadomo, w jakim kierunku potoczy się jego historia, ani na ile odcinków mężczyzna pozostanie najsłynniejszym agentem specjalnym świata. Teraz, piętnaście lat i pięć filmów później, historia Craiga jako agenta 007 dobiega końca, a „Nie czas umierać” każe nam po raz kolejny spojrzeć na wydarzenia z pierwszego filmu, który rozpoczął nową fazę w życiu bohatera.

„Nie czas umierać” to bowiem produkcja, która świadomie korzysta z wiedzy odbiorcy. Twórcy w pełni zdają sobie sprawę, że widz będzie oglądać produkcję jako element serii, a nie pojedyncze dzieło, oderwane od poprzedników. Obraz już od pierwszych scen nawiązuje więc do wcześniejszych odsłon historii z Danielem Craigiem. Akcja nie tylko rozgrywa się bezpośrednio po wydarzeniach ze „Spectre” i prezentuje bohaterów, których poznaliśmy w tamtym filmie, ale też w pierwszych minutach z ekranu padnie imię Vesper, dawnej ukochanej Jamesa. Jej zdrada w „Casino Royale” doprowadziła do serii późniejszych decyzji bohatera, a tym samym - miejsca startu najnowszej historii. Takie ustawienie pionków na planszy na początku nowej opowieści jest nieprzypadkowe.

Kadr z filmu "Nie czas umierać"
fot. materiały prasowe Forum Film

Jego osoba potrafi pomieścić zaś wiele różnych cech charakteru. Rozpoczęło się od pierwszej misji i pomyłki mężczyzny („Casino Royale”), która poskutkowała całkowitym odcięciem się od własnych emocji i ludzi oraz szeregiem działań, w których liczyło się tylko tu i teraz („Quantum of Solace”). Następnie przedstawiono bohatera skupionego nadmiernie na przeszłości, sentymentalnie zapatrzonego we własnych mentorów i kontemplującego początki własnej drogi zostania agentem („Skyfall”). Skończyło się zaś na coraz większym rozpasaniu zarówno charakterologicznym, jak i formalnym. Apogeum tego stanu rzeczy było widać w filmie „Spectre”, który był najbliżej stylistyki znanej z poprzednich filmów o agencie 007. Bohater dostał szereg charakterystycznych gadżetów, rzucał znanymi bon-motami, a relacje z kobietami ponownie traktował jedynie jako przelotne romanse. Całość wprawdzie rozpoczynała się jedną z najbardziej piorunujących sekwencji nakręconych na jednym ujęciu w historii, ale reszta filmu poprowadzona była już wedle starych prawideł historii o Jamesie Bondzie, bez nadmiernych niespodzianek. 

Finałowy odcinek z udziałem Craiga, czyli wchodzące właśnie do kin „Nie czas umierać” celowo gra z obiema stylistykami, zaprezentowanymi w poprzednich produkcjach. Z jednej strony dostajemy więc spokojny rozwój bohatera, z drugiej rozpędzone sekwencje akcji i szalonego przeciwnika, którego plan tylko w pierwszej chwili ma jakikolwiek sens. Gdy zacząć go rozkładać na czynniki pierwsze, okazuje się, że stanowi raczej wytrych fabularny, mający pchać akcję do przodu, a charakterologiczna wiarygodność ma tu drugorzędne znaczenie.

Daniel Craig i Ana De Armas w filmie "Nie czas umierać"
fot. materiały prasowe Forum Film

W ten sposób obok przesadzonych sekwencji akcji dostajemy też momenty stonowane, skupione na emocjach i rozwoju bohatera, a sentymentalizm niektórych rozwiązań przywodzi na myśl wielkie melodramaty. W tym kontekście „Nie czas umierać” staje się rodzajem „best-of” rozwiązań serwowanych przez różnych twórców przez ostatnie lata. Najnowszy odcinek Bonda daje widzom wszystko to, za co polubili serię przez lata, ale stara się także jeszcze bardziej pokazać rozwój bohatera na przestrzeni lat. Fakt, że w nowym filmie celowo powrócono do wątków Veper Lynd oraz tego, że Bond chce znaleźć odpowiednią partnerkę, którą będzie kochał i szanował, stanowi najbardziej klarowny przykład tego stanu rzeczy. Pokazuje także, jakim bohaterem twórcy chcieliby, żeby James Bond w interpretacji Daniela Craiga został zapamiętany.

Kwestia spuścizny bohatera to zresztą jeden z najważniejszych wątków nowego filmu. Z ekranu wprost padną pytania o to, co tak naprawdę oznacza być Jamesem Bondem, a także samym agentem 007. Wyraźnie zaznaczone zostaje bowiem to, że są to kategorie rozdzielnie. Choć przez lata występowały niemal synonimicznie, nie zawsze oznaczają to samo. „Nie czas  umierać” bardzo wyraźnie rozróżnia Jamesa jako człowieka od Bonda jako agenta 007, niezwykle umiejętnie grając tym rozróżnieniem w bardzo wielu scenach.

Jaka jest spuścizna Jamesa Bonda?

Przez pięć ostatnich filmów twórcy udzielali kilku różnych odpowiedzi. W najnowszej próbują pokazać, że nie są to odpowiedzi rozdzielne; unaocznić, że wszystkie te cechy charakteru mogą mieścić się w jednej postaci. Daniel Craig niezwykle umiejętnie zbudował swojego bohatera z tych wewnętrznych sprzeczności, czyniąc z niego człowieka targanego emocjami i próbującego odnaleźć się w dzisiejszym świecie.

Jako że otaczająca nas rzeczywistość jest coraz bardziej zaskakująca i trudniejsza do przewidzenia, nic dziwnego, że sam bohater również poszukuje swojej drogi. Próby były różnorodne – bardziej lub mniej udane, ale wszystkie pokazywały, że twórcy, jak i sam bohater – poszukują swojego miejsca w otaczającym nas świecie.

Daniel Craig i Lea Seydoux w filmie "Nie czas umierać"
fot. materiały prasowe Forum Film

„Casino Royale” Martina Campbella było filmem świeżym, zaskakującym i potrafiącym porwać widza. Oglądaliśmy w nim młodego agenta, który niedługo po otrzymaniu swojej licencji na zabijanie, czyli słynnych numerów 007, wyrusza na pierwszą misję do Czarnogóry, podczas której ma powtrzymać terrorystę Le Chiffre’a przed zdobyciem pieniędzy w grze pokera. „Casino Royale” stało się nowym, odświeżającym początkiem serii o Jamesie Bondzie, gdzie bohater mniej dbał o ogładę, maniery czy „martini wstrząśnięte, nie zmieszane”, a bardziej o dobro powodzenia misji czy osoby, które znajdują się w jego pobliżu. To właśnie w „Casino Royale” Bond poznał Vesper Lynd. Kobietę, w której się zakochał, a której późniejsza zrada, zostawiła w jego sercu zadrę, która przyczyniła się do późniejszej zmiany zachowania bohatera.

Wydarzenia i styl „Casino Royale” mają bezpośredni wpływ na to, jak wygląda kolejny film i jak zachowuje się w nim główny bohater. „Quantum of Solace” to jedna z najmniej udanych opowieści o Jamesie Bondzie, głównie dlatego, że bardzo silnie zapatrzona jest w zupełnie inną markę i innego bohatera. Drugi film z udziałem Daniela Craiga wielokrotnie przywodził na myśl rozwiązania formalne zastosowane w serii o Jasonie Bournie, z tą jednak różnicą, że reżyser Marc Forster zdaje się nie zdawać sobie sprawy, co przesądziło o sukcesie tamtej serii. Twórca „Czekając na wyrok” i „Marzyciela” raczy nas więc wieloma sekwencjami z użyciem trzęsącej się kamery czy dynamicznym montażem, który jednak nie sprawia, że puls nam przyspiesza, bo zwyczajnie nie mamy chwili, by zorientować się, co właściwie dzieje się na ekranie. „Quantum of Solace” pokazuje nam też Bonda bardziej wycofanego, nieżyjącego w zgodzie z własnymi emocjami, działającego instynktownie i bez pomyślenia. Efektem jest produkcja, która wystawia zmysły widza na próbę.

„Skyfall”, czyli chyba najbardziej udany film z serii Bondów Craiga, to opowieść silnie sentymentalna, ukazująca bohatera próbującego naprawić błędy przeszłości. Film Sama Mendesa przyciągał uwagę przede wszystkim wycyzelowaną warstwą audio-wizualną, a kolejnej sekwencje zwyczajnie zapierały dech w piersiach. Szczególne wrażenie robiły sekwencje gry świateł w Makau czy spowity we mgle finał w Szkocji.„Spectre” stanowiło zaś pójście w zupełnie innym kierunku. Film, którego tytuł nawiązywał bezpośrednio do tajnej organizacji Widmo, znanej z wcześniejszych odsłon cyklu z lat 60., stanowił powrót stylu końca lat 90. i filmów z udziałem Pierce’a Brosnana, pełnych przesady, gadżetów i (nie) trafionego humoru.

Oglądaj

Stałym elementem serii o Bondzie jest bowiem gra między elementami stałymi a zmiennością. Każdy nowy aktor i reżyser próbują wnieść coś nowego do utartego schematu a znane elementy  składowe podać w nowym, autorskim sosie. Kolejne filmy bardzo wiele mówią też o tym, jak postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość oraz zagrożenia i zmiany, które w niej zachodzą. Kolejne filmy odpowiadają konkretnym potrzebom widowni. Fakt, że twórcy „Nie czas umierać” zadają sobie i widzom pytanie, dlaczego fraza „Bond. James Bond” od lat potrafi zelektryzować odbiorców, trafiają w samo sedno tego tematu. Pokazując na ekranie mieszankę najlepszych i najgorszych motywów poprzednich czterech filmów, udzielają satysfakcjonującej odpowiedzi, uświadamiając, że siła tkwi właśnie w różnorodności. W świecie, w którym jedyną stałą jest zmienność, filmowy hołd tej drugiej stanowi idealne zwieńczenie najnowszego odcinka słynnej sagi.

Michał Kaczoń
Michał Kaczoń

Dziennikarz kulturalny i fan popkultury w różnych jej odmianach. Wielbiciel festiwali filmowych i muzycznych, których jest częstym i chętnym uczestnikiem. Salę kinową traktuje czasem jak drugi dom. 

Adres e-mail: michal.kaczon@eurozet.pl