Beata Calińska
Beata Calińska
fot: Julian Sosa
NOWA REWOLUCJA W KINIE

Filmy w wirtualnej rzeczywistości to nie fikcja. W kosmosie jest miejsce na sztukę

Michał Kaczoń
Michał Kaczoń Redaktor Radia Zet
11.02.2022 13:32

Nie wierzę w ponure wizje, głoszące, że ktoś zatraca się w rzeczywistości wirtualnej i nie potrafi odróżnić jej od prawdziwego świata - mówi Beata Calińska, jedna z członkiń zespołu festiwalu filmowego Sundance odpowiedzialnego za wirtualną przestrzeń spotkań podczas festiwalu – Statek Kosmiczny The Spaceship.

Michał Kaczoń: W pracy codziennej koordynujesz projekty, wykorzystujące nowe technologie. Jakie widzisz szanse i zagrożenia, związane ze światami VR i AR?

Beata Calińska: Prace nad technologiami VR, czyli Virtual Reality i AR, czyli Augmented Reality zaczęły się już dekady temu. Były i są wykorzystywane np. do szkolenia astronautów, czy w przemyśle medycznym. Te technologie cały czas się rozwijają i mają coraz większe zastosowanie. Zawsze interesowali się nimi artyści, lecz nie zawsze ich głos jest słyszalny w dyskursie z technologami, rzecznikami i liderami biznesu. Sundance i New Frontier właśnie takie inicjatywy przełamywania barier między technologią, sztuką, mediami, nauką, polityką i handlem podejmuje. Ważne jest tworzenie przekrojowych perspektyw, a także krytyczne przyglądanie się słabym stronom technologii. 

Uważam, że do tworzenia nowych technologii zawsze powinni być zaangażowani ludzi kultury, humaniści, artyści z różnych kultur. To oni potrafią sprowadzić technologie do wymiaru ludzkiego. Powiązania między sztuką immersyjną a nauką umożliwiają tworzenie nowych sposobów uczenia się i patrzenia na świat. Spacer po galerii statku kosmicznego podczas Sundance pokazywał, że artyści myślą o VR i AR na wiele różnych sposobów. Na przykład projekt AR “Seven Grams”, stworzony przez korespondenta wojennego Karima Ben Khelifa, zamienia telefony widzów w portale, w których można zobaczyć ogromne ludzkie koszty, które kryją się za procesem powstawania tych urządzeń. Artysta Colin Van Loon przypomniał perspektywę łączenia umysłu i ciała w VR jako, że będąc w doświadczeniu VR nasz mózg inaczej radzi sobie z obrazami niż podczas oglądania filmu. Kiedy stoisz na szczycie wysokiego budynku w VR, odczuwasz zawroty głowy, twoje ciało reaguje, a twój mózg nie bardzo sobie z tym radzi. Jest to potężne narzędzie do opowiadania historii, niezależnie od tego, czy jest to fikcja, czy opowieść dokumentalna.

Wierzę, że technologia powinna poprawiać kondycję człowieka i naszej planety. Jeśli chcemy, aby technologia służyła ludzkości, współpraca interdyscyplinarna ma kluczowe znaczenie. Martwią mnie aspiracje wielkich korporacji technologicznych, by monopolizować rynki nowych technologii. W różnorodności i decentralizacji siła. Dostrzegam także sporo wyzwań w tej dziedzinie; technologie VR i AR nadal nie są powszechni dostępne czy zawsze łatwe w obsłudze. Nadal istnieje spora bariera dla użytkowników. Ona jednak się z roku na rok zmniejsza. 

Kadr z filmu "We Met in Virtual Reality"

Czy możliwe jest nakręcenie filmu w wirtualnej rzeczywistości?

Tak, jak najbardziej. Powstają już takie projekty. Podczas tej edycji festiwalu widzowie mieli szansę zobaczyć świetny film dokumentalny „We Met In Virtual Reality” (pol. „Spotkaliśmy się w wirtualnej rzeczywistości”) Joego Huntinga, który w całości rozgrywa się w takiej przestrzeni. Film jest piękną medytacją na temat więzi międzyludzkich i poszukiwania społeczności, w których czujemy się dobrze. Opowiada historie osób, które znalazły w świecie wirtualnym głębokie przyjaźnie i relacje, które rozszerzyły się na świat fizyczny. Wirtualne platformy stwarzają przestrzenie dla wielu innych artystycznych projektów, tworzonych w czasie i przestrzeni, które po prostu nie są możliwe w świecie fizycznym. Sama sporo czasu poświęciłam filmowej dokumentacji naszego Statku Kosmicznego. Znajomość języka filmowego bardzo mi się w tym świecie przydaje. 

Czy masz poczucie, że nowe technologie wyprą stare rozwiązania, a w związku z tym kino, jakie znaliśmy do tej pory, odejdzie w zapomnienie?

Nie sądzę. Uważam, że rozwiązania nowych technologii nie sprawią, że kino odejdzie w zapomnienie. Oczywiście pojawienie się nowych rozwiązań technologicznych wpływa na rozszerzanie możliwości doświadczania różnych projektów. Nasz wirtualny statek kosmiczny, na którym próbujemy przecież naśladować spotkania twarzą w twarz, jest doskonałym przykładem na to, że ludzie wciąż potrzebują przeżywać pewne emocje kolektywnie. Razem, w tym samym czasie. Wydaje mi się więc, że kino przetrwa.

W 2017 roku nakręciłaś film dokumentalny „Have No Fear”. Od tego czasu jednak nie zdecydowałaś się wypuścić kolejnego dzieła. Co sprawiło, że tamten projekt się udał i czy myślałaś o kolejnych tematach filmowych? Czy chciałabyś wykorzystać do jego stworzenia rozwiązania nowych technologii?

Rzeczywiście udało mi się wypuścić własny film w 2017 roku. Powód, dla którego skończyłam właśnie tamten projekt był prozaiczny – termin (śmiech). „Have No Fear” realizowałam w ramach rezydencji artystycznej w Nowym Jorku i miałam określone ramy czasowe. Świadomie też wybrałam temat i grupę, z którą chciałam współpracować - Ase Dance Theatre Collective prowadzoną przez aktywistkę Adię Whitaker. Uwielbiam pracować z artystami, których kreatywna praca jest napędzana ważną misją. Od tamtego czasu pracowałam przy wielu produkcjach podejmując się różnych kreatywnych ról. Pracowałam m.in. z Lynne Sachs, Nico Casavecchia, Julianem Sosą, Amandą Palmer, Audrey Tang i całym szeregiem instytucji kultury. 

Od czasu do czasu wpadają mi w ręce ciekawe tematy, które rozwijam w ramach własnych pasji, tworząc fragmenty i próbki do tzw. szuflady. Lubię szperać w tej metaforycznej szufladzie i może któregoś dnia coś z niej znowu wyciągnę (śmiech). Zresztą uczestniczę obecnie w kolejnym programie artystycznym - tym razem rocznej Pracowni Eseju Filmowego. (Nota Bene dzięki cyfrowym i zdalnym rozwiązaniom mogę uczestniczyć w programie Łódzkiej Szkole Filmowej mieszkając w Los Angeles.) Moje zaangażowanie w pracę z artystami działającymi na pograniczu różnych dyscyplin i eksperymentowanie z wieloma formami artystycznymi wprowadziło mnie na ścieżkę producentki kreatywnej i menadżerki sztuki. Tak właśnie kilka lat temu trafiłam do pracy w Sundance Institute przy flagowych programach wspierających artystów i rozwój ich projektów. Niedawno też do pracy przy samym festiwalu. Ten charakter pracy daje mi ogromną satysfakcję i pozwala patrzeć na świat z wielu różnych perspektyw. 

Daję sobie czas na różne doświadczenia, wypróbowywanie rozmaitych form opowiadania historii, uczenia się nowych technologii. Może właśnie którąś z nich kiedyś wykorzystam do własnych autorskich projektów. Tymczasem uwielbiam różne rodzaje nieoczywistych kreatywnych współdziałań i to właśnie Sundance daje mi możliwość pracy z filmowcami, technologami, czy tancerzami w tym samym czasie.

Wewnątrz statku kosmicznego The Spaceship na festiwalu Sundace
fot. materiały prasowe Sundance

Spotykamy się po zakończeniu tegorocznego festiwalu Sundance, który z powodu nasilenia się pandemii koronawirusa, ostatecznie odbył się jedynie w wersji online, a nie tak jak wcześniej planowano – w wersji hybrydowej – na żywo w Park City, czyli górskim miasteczku w amerykańskim stanie Utah, gdzie od 1978 roku odbywa się festiwal oraz w internecie. Oznacza to, że stworzona przez was platforma była jeszcze bardziej oblegana niż pierwotnie planowano. Jak wyglądała praca nad wirtualną przestrzenią spotkań na Sundance i dlaczego zdecydowaliście się umieścić ją właśnie na pokładzie statku kosmicznego The Spaceship? 

Pomysł zrodził się już w 2020 roku. Przygotowując się do edycji festiwalu w całości odbywającego się online, Shari Frilot, główna kuratorka programu New Frontier, dedykowanego projektom z pogranicza sztuki filmu i nowatorskich technologii, podjęła się stworzenia przestrzeni wirtualnej, w której te projekty można zaprezentować. Na wczesnym etapie prac zwróciliśmy się do artystów, żeby wspólnie z nimi stworzyć takie miejsce. Tegoroczną edycję zbudowaliśmy na bazie najlepszych rozwiązań z zeszłego roku dodając kilka nowych, które ułatwiały uczestnikom globalny dostęp do naszego programu. Usytuowanie tej przestrzeni w kontekście statku kosmicznego jako miejsca spotkań festiwalu filmowego wydawało się dobrym wyborem z kilku powodów.

Każdy astronauta wraca z wyprawy w kosmos na Ziemię z zupełnie inną perspektywą

W trakcie, gdy miliarderzy prześcigają się w planach, kto pierwszy rozpocznie komercyjne loty w przestrzeń pozaziemską i skolonizuje kosmos, a ludzkość wchodzi w nową erę, nasz wirtualny statek kosmiczny ma przypomnieć, że potrzebujemy naukowców, artystów, humanistów i wizjonerów, by wskazywali nam drogę i by nie zabrakło ich głosów, w przestrzeniach często zdominowanych przez biznes i wielkie korporacje technologiczne. Musimy znaleźć nasze autentyczne miejsce w kosmosie. Każdy gość statku kosmicznego miał okazję podejść do krawędzi i spojrzeć w dół. Spoglądając na naszą planetę z kosmosu doświadczając różnych wizji artystów, mamy możliwość głębszej refleksji nad znaczeniem tego, kim możemy być - musimy być - dla nas samych i siebie nawzajem, i naszej Matki Ziemi. 

Zależało nam także, aby od strony wizualnej przestrzeń była znajoma i swojska. Dlatego głównym miejscem spotkań na naszym statku były: bar, ogród, galeria sztuki oraz kino, gdzie odbywały się specjalnie spotkania i pokazy. Chcieliśmy stworzyć przestrzeń, w której możemy wspólnie doświadczyć magii kina, także tego na dużym ekranie. 

Dlaczego ten rodzaj bezpośredniego kontaktu jest tak ważny podczas festiwalu filmowego? Co twoim zdaniem daje odbiorcom możliwość rozmów w (wirtualnych) kuluarach? 

Dość śmiało stwierdzę, że doświadczenie obcowania z filmem lub dziełem sztuki nie kończy się w momencie zakończenia pokazu, a dopiero kiedy możemy o nim porozmawiać z innymi. Te doświadczenia czasem siedzą w nas bardzo długo, musimy je w pewien sposób “przetrawić”.

Rozmowy, zwłaszcza z osobami, które mają zupełnie inne doświadczenia życiowe pozwalają nam spojrzeć na pewne problemy z innej strony. Doświadczanie sztuki w sposób kolektywny jest czymś pięknym

Właśnie z tego powodu tak bardzo kocham festiwale filmowe i różne wydarzenia artystyczne – dają one możliwość skonfrontowania swojej opinii z innymi, poszerzenia własnych perspektyw, a przede wszystkim przeżycia czegoś razem. Wiem też, że twórcy filmowi cenią sobie takie spotkania. W wielu wypadkach podczas festiwali prezentują oni swoje dzieła po raz pierwszy. Właśnie wtedy otrzymują informacje zwrotne od szerszej publiczności, mają okazję przekonać się czy ich film, projekt oddziałuje na odbiorcę tak, jak to sobie wymarzyli. Takie spotkania są więc ważne dla każdej ze stron, dlatego tak bardzo zależało nam, aby na naszym „Statku” stworzyć przestrzeń do takich rozmów - przestrzeń, w której setki festiwalowych gości mogło się bezpiecznie spotkać, celebrować premiery i inicjować dyskusje sprowokowane premierami filmowymi i różnymi specjalnymi pokazami.

Cieszę się, że nasza misja się powiodła, byłam świadkiem wielu ważnych spotkań i rozmów. Było coś wzniosłego i wzruszającego w obserwowaniu grup kilkuset awatarów zasiadających przed wielkim ekranem w wirtualnej sali kinowej. Po to by wspólnie przeżywać coś razem. W ten sposób otworzyliśmy też cały festiwal - premierowym pokazem “32 Sounds” Sama Greena - performance dokumentalnego, który przypominał kąpiel w dźwięku. 

Kadr z filmu "32 Sounds"
fot. materiały prasowe Sundance

Impreza, która odbywa się tylko online musi wiązać się z ogromnym natłokiem pracy. Tym większym, gdy na zaledwie dwa tygodnie przed festiwalem okazuje się być jedyną przestrzenią, w jakiej w tym roku odbędzie się festiwal. Ile pożarów musieliście ugasić w trakcie trwania tegorocznej edycji? 

Na szczęście bardzo niewiele. Przy wydarzeniu, odbywającym się online, tak naprawdę największa część pracy przypadła na czas przed festiwalem. Testowaliśmy wszystkie rozwiązania. Robiliśmy to tak intensywnie, że w trakcie trwania samego festiwalu wszystko odbyło się bez większych problemów. Podczas samego festiwalu pracy jest nadal bardzo dużo. Nie da się wszystkiego przewidzieć, a niektóre z czynników jak na przykład siła połączeń internetowych są poza naszą kontrolą. Trzeba rozważyć różne scenariusze. Mieliśmy na przykład kilka łączeń na żywo z grupą taneczną ze Szwajcarii, która korzystając z przełomowej technologii w czasie rzeczywistym rejestruje ruch tancerzy i transformuje je na ruch avatarów. Ten cyfrowy spektakl był rejestrowany w Genewie, a wyświetlany w naszym wirtualnym kinie. Byłam producentką tych pokazów i z ulgą mogę stwierdzić, że wszystko poszło gładko. 

Specyfika takiej pracy jest czasem zabawna; mój avatar chociaż teoretycznie znajdował się na Statku Kosmicznym i sprawiał wrażenie, że dobrze się bawi, tak naprawdę czasem siedział bezczynnie przy wirtualnym barze, gdy ja w tym samym czasie sprawdzałam dane i koordynowałam start innych wydarzeń na drugim monitorze. Dzięki tytanicznej pracy, którą wykonaliśmy w trakcie przygotowań, udało nam się uniknąć niespodziewanych sytuacji. Teraz odsypiamy. 

Sundance to nie jedyne miejsce, które musiało diametralnie się zmienić z powodu pandemii. Jak bieżąca sytuacja wpłynęła na twoją codzienną pracę?

Rzeczywiście – pandemia diametralnie zmieniła styl mojej pracy. Ja od marca 2020 nie byłam w żadnym biurze (śmiech). Całą pracę wykonuję z domu. Była to ogromna zmiana i duże wyzwanie. Byliśmy pierwszym Labem Sundance, który musiał nauczyć się w ogóle pracy zdalnej. Musieliśmy sami wytworzyć nowe procedury i sposoby działania. Mam wrażenie, że przez te doświadczenia, nauczyłam się zupełnie nowego zawodu. Z dnia na dzień całe moje życie sprowadziło się do jednej, domowej przestrzeni.

Mówi się, że praca zdalna oswobodziła pracownika z konieczności przebywania w jednym miejscu.

Oczywiście. Teoretycznie przestajemy być ograniczeni przestrzenią i możemy wykonywać swoją pracę z dowolnego miejsca na Ziemi. Należy jednak pamiętać o czymś takim jak zmiana czasu i różne strefy czasowe. Ma to znaczenie w szczególności, gdy pracuje się zespołowo – bycie w tej samej strefie czasowej i pracowanie o tych samych porach znacznie ułatwia koordynowanie działań. W wypadku mojego zespołu finalnie tak się więc złożyło, że wszyscy pracują z Los Angeles. Jest to o tyle przydatne, że czasami mamy też możliwość spotkać się twarzą w twarz.

Zwróciłam też uwagę na kilka zabawnych rzeczy, wiążących się z samodzielną pracą z domu. Po pierwsze – większość moich znajomych narzeka na tzw. screen fatigue – przeciążenie spowodowane zbyt długim przebywaniem jedynie przed monitorami.

Mam potem wrażenie, że wszyscy jeżdżą na urlopy jedynie do lasów, gdzie nie ma zasięgu, żeby całkowicie odciąć się od ekranów i tego wirtualnego świata, i móc przebywać blisko natury

Drugą sprawą są zabawne spotkania na żywo z osobami, które znam jedynie z ekranu komputera. Ileż razy ktoś okazał się wyższy niż mi się wydawało? (śmiech). 

Kadr z filmu "Three Minutes - A Lenghthening"
fot. materiały prasowe Sundance

Na koniec chciałem jeszcze zapytać czy miałaś szansę zobaczyć jakieś filmy z tegorocznej edycji festiwalu? Czy któreś zrobiły na tobie szczególnie duże wrażenie?

Tak, jak najbardziej. Sporo z nich widziałam jeszcze przed festiwalem, ale zostały ze mną do dziś. Ogromne wrażenie zrobił na mnie dokument „Three Minutes – A Lengthening” Bianci Stigter, przedstawiający zdjęcia z polskiego miasta Nasielska w przededniu II Wojny Światowej. To film dokumentalny, składający się z materiałów archiwalnych i de facto przedstawiający jedynie trzy minuty oryginalnego nagrania filmowego. Jednak sposób, w który przez ponad godzinę oglądamy te trzy minuty, jest bardzo znaczący. Ten projekt pokazuje, jak wiele kino ma nam do zaoferowania i jak cały czas nowatorskie potrafi nam dać rozwiązania. Niektóre bardzo proste, bez żadnych dodatkowych technologii. 

Bardzo pozytywnie też odebrałam film “Niania”. Zwykle nie ciągnie mnie do tego typu kina gatunkowego, ale film był świetnie zrobiony, a historia pokazana w filmie bardzo mocno na mnie oddziaływała. Sama kiedyś byłam nianią mieszkającą u zagranicznej rodziny. Starałam się też złapać produkcje międzynarodowe, podobał mi się węgierski film „Gentle”, opowiadający historię strongmenki i jej aspiracje oraz ukraiński film “Klondike”, który w przejmujący sposób ukazuje niepewność życia pary bohaterów w strefie wojny w regionie Doniecka. 

Widziałam też film, który wyprodukowała moja przyjaciółka Maria Chiu – „The Exiles”, który zdobył nagrodę dla Najlepszego Amerykańskiego Filmu Dokumentalnego, więc miałyśmy wielką okazję do świętowania! Nie zdążyłam jedynie obejrzeć „Najgorszego człowieka na świecie”, ale na szczęście zaczęli go już u nas grać, więc idę wieczorem do kina (śmiech).

Beata Calińska – absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi, była koordynator kulturalny ambasady Polski w Los Angeles, producent projektów XR w MAP Design Lab w LA oraz członkini zespołu odpowiedzialnego za sekcję New Frontier festiwalu Sundance.

Michał Kaczoń
Michał Kaczoń

Dziennikarz kulturalny i fan popkultury w różnych jej odmianach. Wielbiciel festiwali filmowych i muzycznych, których jest częstym i chętnym uczestnikiem. Salę kinową traktuje czasem jak drugi dom. 

Adres e-mail: michal.kaczon@eurozet.pl